października 29, 2018

Nic się nie zmienia, czyli wrażenia z Blackkklansman


Blakkklansman jest filmem dobrym, ale jednocześnie dość chaotycznym w swojej formie, miejscami nieco zbyt oczywistym w przekazie, miejscami zbyt niejasnym. Tylko że nie ma to dla mnie żadnego znaczenia. Bo w przypadku tego filmu to, co mówi wysuwa się na pierwszy plan, to, jak to mówi pozostaje kwestią drugorzędną. A co mówi ten film? Że nic się nie zmienia....

Historia, oparta na prawdziwych wydarzeniach, opowiada o pierwszym czarnoskórym policjancie w stanie Colorado oraz o jego brawurowej operacji infiltracji Ku-Klux Klanu. Jednak nie oszukujmy się, cała warstwa operacyjna jest jedynie pretekstem do zaprezentowania nam potworności, jakie ta organizacja skrywa. A największą z nich są po prostu jej członkowie.
Przez dwie godziny otrzymujemy dostęp do umysłów przesiąkniętych przede wszystkim irracjonalnym lękiem. Lękiem tak silnym, że prowadzącym bezpośrednio do nieokiełznanej nienawiści wobec wszystkiego, co choć odrobinę inne i nieznane. Nienawiści jakże współczesnej.

Bo nic się nie zmienia. Lęki i frustracje obrzydliwych indywiduów zdają się wyglądać w mojej codzienności identycznie jak w codzienności głównych bohaterów. Minęło bez mała 50 lat. Poszliśmy na przód? Pozornie.

Topher Grace in BlacKkKlansman (2018)

Co przeraża antagonistów filmu: upadek białej rasy, jej chrześcijańskich wartości, naturalnego porządku rzeczy i obyczajów.
Co przeraża neonazistów dzisiaj? Równość ludzi niezależnie od ich etniczności, muzułmańscy imigranci, oddzielenie państwa od kościoła i przyznanie kobietom prawa do decydowania o własnym ciele.
Ach, no i oczywiście brak wolności słowa. Bo nie można już wyzywać ludzi od czarnuchów i pedałów.

Sęk w tym, że można. Patrzę na świat wokół siebie i nie mogę uwierzyć, że ta sama nienawiść, o której uczono mnie na lekcjach historii jest na ulicach. Co ja mówię, żeby tylko na ulicach! Najpotężniejszy kraj na planecie jest zarządzany przez człowieka, który otwarcie bronił w swoich wypowiedział uczestników faszystowskich marszy. Moim krajem rządzą ludzie, którzy nie doszukują się znamion rasizmu w paleniu kukły Żyda, a jednocześnie czytam w internecie o tym, jak to poprawność polityczna niszczy kulturę białego człowieka. Albo jak to heteroseksualiści nie obnoszą się ze swoją orientacją i nie domagają się afirmacji, w przeciwieństwie do homoseksualistów z tęczowymi torbami.

Już zdecydowanie zbyt wiele mamy w historii przykładów jak głoszone przez podłych ludzi poglądy doprowadzały do tragedii. Bo słowa mają znaczenie. Być może w większości przypadków ,,to tylko słowa”, ale jeśli dochodzi do choćby jednego incydentu, w którym na słowach się nie kończy, to jest to porażka nas wszystkich, którzyśmy w milczeniu na te słowa pozwolili.

Dlatego to bardzo dobrze, że takie filmy powstają. To, co trzeba oddać Czarnemu Bractwu (polski tytuł) to fakt, jak bardzo potrafi zaangażować. Dzięki temu, że przez znaczną część filmu klimat jest raczej lekki, z wieloma zabawnymi momentami, to te ciężkie sceny wybrzmiewają jeszcze mocniej. A nagły skok napięcia pod koniec wciska w fotel. To jest chyba w ogóle największa siła Blackkklansman, to po prostu fajny film, który dobrze się ogląda. Jest poruszający, ale i przystępny. I ma genialną ścieżkę dźwiękową, z motywem przewodnim, który do teraz gra mi w głowie.

John David Washington and Adam Driver in BlacKkKlansman (2018)

Blackkklansman to film o ograniczonej dystrybucji w naszym kraju. Szkoda, bo poza tym, że świetnie się go ogląda, to po prostu potrzebujemy takich filmów. Potrzebujemy momentów refleksji i otwartej krytyki szkodliwych środowisk i poglądów, podanych w przystępnej formie. Warto przejrzeć repertuar kin studyjnych, a już na pewno warto czekać na ewentualną premierę w serwisach streamingowych. No i zainteresować się samą historią, na której film został oparty. To jeden z tych obrazów, który pokazuje, że czasem najlepsze zwroty akcji serwuje życie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 robertJR , Blogger