Mitologię poznajemy od dziecka. Każdy z nas posiada jakieś tam rozeznanie wśród greckich bogów olimpijskich, nie tylko zna imiona tych najważniejszych, ale też kojarzy konkretne mity. Bogowie wikingów również całkiem nieźle zakorzenili się w naszej świadomości. A co z takimi osobnikami jak Ciemnobóg, Swaróg czy Marzanna? Otóż to są nasze bóstwa...
O życiu Słowian uczymy się bardzo niewiele, o ich wierzeniach praktycznie wcale. Problem nie tylko w tym, że wiedza ta nie jest nam przekazywana, problem w tym, że ciężko tę lukę edukacji wypełnić samodzielnie. Nie bardzo jest gdzie tej wiedzy szukać, bo i samo badanie wiary Słowian jest niezwykle trudne. Pogańskie wierzenia były traktowane ogniem i żelazem. Chrześcijanie przyszli i wypalili nam chramy do gołej ziemi - drewniane posągi zamieniły się w pył, obrzędy, których nie udało się pozbyć, zostały przerobione na kościelną modłę. Mity zapomniano, ich ziarna przetrwały w folklorze i legendach, ale nic więcej.
Wielka szkoda, bo obcowanie z tradycjami i znajomość rodzimych mitów nieść mogą wiele korzyści. Po pierwsze daje nam to pewną świadomość istnienia naszej kultury, na długo przed zapanowaniem na tych ziemiach chrześcijaństwa. Pozwala to poczuć się nie tyle ważniejszym, co równym innym kulturom europejskim, wyleczyć kompleksy oraz uświadomić sobie pewną indywidualność jednostki. Wiele aspektów naszego życia nadal definiuje tradycja, religia czy rola społeczna. Każdy zgodzi się z popularnością argumentu: bo tak się robiło zawsze. Otóż, nie, nie zawsze.
Zanim wpadliśmy w setki lat myślenia kategoriami dogmatów religijnych, istniała zupełnie inna mentalność i inne społeczeństwo. O zupełnie innym podejściu do kwestii dobra i zła, grzechu i miejsca człowieka we wszechświecie. Nie chodzi mi tu nawet o stereotypowe seksualne rozpasanie Słowian, ale chociażby o ich bliskość z naturą. Sprawiała ona, że mogli znacznie lepiej rozumieć samych siebie i swoje indywidualne potrzeby niż ludzie okresu średniowiecza czy renesansu. Zamiast: czyńcie sobie ziemię poddaną słyszeli: dbajcie o prastare dęby, zamiast chorobliwego troszczenia się o swoje życie wieczne doceniali pracę na rzecz społeczności i dbanie o rozwój swój i bliskich już w tym życiu. Czas postrzegali jako cykle, chcieli więc najlepiej jak mogli wykorzystać każdy z nich. Prawda jest taka, że zakorzenienia ekologii i humanizmu w naszej tradycji dosyć mocno brakuje. Brakuje postrzegania recyklingu jako oczywistości, oszczędzania energii czy zadbania o osiedlowy trawnik. To właśnie w przywróceniu tych wartości widzę największą, potencjalną korzyść z powrotu rodzimych mitów do zbiorowej świadomości.
Podobnie kwestia wygląda z tolerancją religijną. Uważa się, że ci sami bogowie występowali pod wieloma imionami, formami czy charakteryzowali się wieloma przymiotami. Wynika to z pewnych różnic w przedstawianiu ich przez ludy z różnych rejonów geograficznych. Co ciekawe, ludy te nie miały problemu z zaakceptowaniem tego stanu rzeczy. Nie negowało się istnienia cudzych bóstw i nie uznawało się swoich za jedynie prawdziwe. Raczej doszukiwano się podobieństw niż różnic. Kolejna cechą, o której chyba coraz bardziej zapominamy.
Więc może by tak trochę odpuścić temu pogaństwu? Przestać prezentować je wyłącznie w ciemnych barwach, albo jako niewiele znaczącą ciekawostkę? Chyba warto wiedzieć kim w zasadzie jest Marzanna zanim się ją spali.
A skąd wiedzieć? O tym już niebawem!
Oto zaczyna się minicykl postów ze słowiańskimi bajaniami w tle.
P.S.
Z tą Marzanną to w ogóle śmieszna sprawa. Za moich czasów to się w przedszkolu rok w rok chodziło palić albo topić Marzannę. I nikt w zasadnie nie wiedział o co chodzi. Na czele z dorosłymi. Cóż za ignorancja. Wykonujemy tyle czynności i gestów, zupełnie nie wiedząc co oznaczają. Nie bądźmy ignorantami. Jeśli już odprawiamy gusła, to chociaż wiedzmy z jakimi igramy siłami!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz