Kolejna polska produkcja skierowana także poza granice kraju. Tym razem za pieniądze nie HBO, a Netflixa. I nawet widać, że kasę wykładał kto inny, bo 1983 robi mnóstwo rzeczy dokładnie odwrotnie niż Ślepnąc od świateł.
Myli się jednak ten, kto pomyślał, że w takim razie robi je dobrze. To serial potwornie nierówny i, jako że wylało się już na niego wiadro hejtu, to spróbuję być nieco bardziej wyrozumiały niż początkowo zamierzałem. Zagrajmy w pewną grę - na każdą wadę będę starał się znaleźć jakąś zaletę, dla zrównoważenia. Zobaczymy co skończy się wcześniej.
Pierwsze co rzuca się w uszy, to bardzo, ale to BARDZO drętwe dialogi. Tam, gdzie produkcja HBO szła na całość, serwując nam podkręcone do granic możliwości kwestie, sprawiające, że każda postać zdawała się tytanem elokwencji, dzieło współtworzone przez Agnieszkę Holland oferuje dialogi nudne i nienaturalne z powodu ich toporności. Przez te dialogi 1983 ogląda się po prostu dziwnie. I od razu śpieszę z wyjaśnieniem - problemem nie jest Musiał, on się nawet nieźle w tym odnajduje. Więckiewicz zdaje się być natomiast zagubiony, a taki Zborowski to już w ogóle płynie i po prostu gra jakąś karykaturę Gandalfa. Jednak da się do tego przyzwyczaić, z każdym kolejnym odcinkiem człowiek coraz mniej zwraca na to uwagę. Aż do jakiejś wyjątkowo nieudanej sceny, gdzie wszystko zaczyna się od nowa.
Twórcy starają się argumentować, że to część konwencji - bohaterom przyszło żyć w świecie skrajnie sztucznym, przykrytym piękną fasadą, ale rozpadającym się od wewnątrz, więc nawet język już się usztucznił. Ludzie od lat poddawani inwigilacji i cenzurze zaczęli na co dzień mówić w sposób bezpieczny, asekuracyjny, nienaturalny. I to jest bardzo ciekawy koncept! Przynajmniej na papierze.
Alternatywna teoria dotycząca słabych dialogów jest taka, że serial był pisany po angielsku i dialogi straciły w przekładzie. Po przełączeniu na chwilę na angielski dubbing jest człowiekowi rzeczywiście łatwiej. No, tylko że to żadne rozwiązanie. Jakbym chciał oglądać dubbingowanego znanego, polskiego aktora, to bym obejrzał film o papieżu z Adamczykiem.
Wśród seriali osadzonych w PRL-u, 1983 wypada wyjątkowo blado
Kto zawinił, scenarzysta czy reżyser? Otóż widownia. Tak twierdzi pani Agnieszka Holland. Kolejna rzecz, która zraża do serialu to spektakularny meltdown w socialmediach reżyserki. Wyzywa od hejterów, twierdzi, że serial jest świetny, tylko nie zrozumieliśmy konwencji. Cóż, wykreowany świat i sposób jego przedstawienia nie jest jakiś specjalnie skomplikowany. Wizja polski, w której komuna nie upadła jest poprowadzona w dosyć oczywisty sposób: największym złem jest SBcja, a reszta próbuje sobie jakoś radzić. Inspiracje Człowiekiem z Wysokiego Zamku Philipa K. Dicka widać bardzo wyraźnie. Problem w tym, jak mozolnie ta rzeczywistość jest tutaj kreślona. Bardzo długo nie wiemy w zasadzie jak ten kraj działa:
jak dużą władzę ma partia?
jak to możliwe, że Kościół nie jest już prześladowany?
jak wygląda reszta świata?
Już w pierwszym odcinku wspominani są na przykład, demonizowani okrutnie, sowieci. Żeby widz mógł odkryć jakie relacje łączą polskie i radzieckie władze musi poczekać do samego końca i jeszcze dostaje to w obleśnej ekspozycji.
To co się udało to kilka fajnych smaczków, jak choćby duże znaczenie mniejszości wietnamskiej dla funkcjonowania Warszawy - w końcu polsko-wietnamska współpraca gospodarcza mogła trwać w najlepsze, skoro komuna nie upadła. Oficjalna współpraca Kościoła i Partii brzmi ciekawie, a konflikt złego SB i nie takiej najgorszej Milicji, choć oklepany, też działa całkiem dobrze. To właśnie takimi niuansami ten serial stoi.
Swoją droga, nie tylko widz przez długi czas nie wie w jakim świecie dzieje się akcja, bohaterowie również zdają się zagubieni. Jednym z nich jest OCZYWIŚCIE doświadczony i zmęczony milicjant, który OCZYWIŚCIE nie zgadza się z systemem, w którym żyje i pracuje. I tenże milicjant jest, w razie potrzeby, ogłupiany tak aby widz mógł dostać swoją ekspozycję. Wie wszystko, poza tymi kilkoma rzeczami istotnymi dla fabuły.
Część osób zwyczajnie nie wie, gdzie żyje. Musiał dostaje tajemnicze akta od człowieka, który w następnej scenie OCZYWIŚCIE ulega „wypadkowi”. Więc co robi Musiał? Peroruje o nich w domu pełnym pracowników SB. Stare filmy nauczyły mnie, że nawet jeśli ktoś za komuny „wierzył w system” to zdawał sobie sprawę z pewnych jego radykalnych zachowań i sam się pod lufę nie pchał. Bohaterowie notorycznie zachowują się głupio i nieodpowiedzialnie. Przykładem niech będzie matka Musiała, która w trakcie twardego komunizmu bez zawahania gadała z księdzem, po angielsku, na stołówce pracowniczej, ściskając w rękach leki z czarnego rynku. Nie jestem w stanie uwierzyć, żeby ktoś pracujący w urzędzie, w głębokiej komunie, tak po prostu mógł sobie na to pozwolić bez choćby obawy o utratę pracy.
Ciężko mi w zasadzie wskazać postaci, które da się polubić. Oczywiście poza przywódcą wietnamskiej mafii. On jest bezbłędny. Posługuje się tak sztucznie poetyckim językiem i wypowiada kwestie w tak nienaturalny sposób, że jest w stanie uratować każdą dziwną kwestię. Jego kolejna po prostu zawsze okaże się dziwniejsza. A do tego posiada zdolność bilokacji.
Ale wiecie co? Im dłużej myślę o tym serialu i im dalej od premiery, tym mniej pamiętam drewniane dialogi i głupich bohaterów. Pamiętam za to genialne kombinezony milicyjnych antyterrorystów albo mundurki szkolne na miarę XXI wieku. Wizualnie ta produkcja robi wszystko to czego nie udało jej się osiągnąć scenariuszowo. Wieczny PRL jest bezdyskusyjnie wiarygodny - tyle i aż tyle. Jest autentycznie, ale z nutką ekstrawagancji i odwagi.
W ogóle odwagi Twórcom nie można odmówić. Kiedy produkcja HBO uderza w jeden z najbardziej oklepanych i bezpiecznych settingów, tutaj dostajemy dużo bardziej ryzykowną i co najważniejsze - świeżą koncepcję! Bo to, że kolejny serial w stylu Vegi się sprzeda to było wiadomo, co to za osiągniecie na naszym rynku? Ale sprzedanie widzowi alternatywnej rzeczywistości w stylu Dicka jest sztuką nieporównanie trudniejszą.
Najbardziej mnie smuci to, że nie mogę z czystym sumieniem powiedzieć: „I tak warto". Wątków jest ze 20, część naprawdę ciekawych, większość zbędnych. Ekspozycja jest na każdym kroku, ale jednocześnie widz musi wiedzieć czym jest Mosad. Na dokładkę, co odcinek dostajemy sceny zmuszające do zastanowienia się, jak ktoś mógł uznać, że to jest właśnie to, co chce widzom zaprezentować. No i standard w polskim kinie: musi być cycek w najmniej spodziewanym momencie.
A wystarczyło skorzystać z samograja, jakim jest alternatywna dystopia, w jakiej przyszło żyć bohaterom. Zamiast silić się na taką ilość wątków, pokazać nam więcej tego PRLu i całego świata. Jest to najbardziej ambitny polski serial ostatnich lat. Myślę, że choćby dla jego strony wizualnej i koncepcyjnej warto zobaczyć ze dwa odcinki. A może akurat to wszystko co mi nie pozwalało się nim cieszyć wam nie będzie przeszkadzać? Może akurat okaże się, że alternatywna rzeczywistość to coś co was kręci i zostaniecie z nim na dłużej, ignorując tę całą masę potknięć?
P.S.
Jestem zły, że Ślepnąc od świateł (więcej tutaj) odniosło taki sukces, a 1983 zostało zmieszane z błotem. Jak można tak generyczny produkt jak serial HBO uznać za coś, czym warto reklamować się na świecie, a produkcji tak unikalnej jak 1983 nie docenić chociaż za to?!
P.P.S.
Czy ktoś mi może wytłumaczyć czym są te Traszki?! Bohaterowie używają takich jakby smartfonów produkcji rodzimej, ale bez... funkcji telefonu. Internetu też w tym kraju nie ma, więc do czego to ma służyć?! Serial mówi tylko, że są superpopularne wśród młodzieży, ale wszystko wskazuje na to, że ta popularność wynika głównie z życzenia scenarzystów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz