marca 30, 2019

Solo w oku

Ostatnio jakoś tak się wszystko układa, że zmuszony jestem mierzyć się z dawnymi pasjami i miłościami. Poprzednio pisałem o związku, który średnio przeszedł próbę czasu (tutaj). Teraz czas na związek, który trwa od zawsze i zawsze ma już trwać, ale ostatnio zaczął wystawiać moją cierpliwość na próbę. Obejrzałem w końcu Solo...

Gwiezdne Wojny są ze mną od zawsze, na dobre i na złe. W częściach IV-VI kochałem się od małego, bez mrugnięcia okiem przeczekałem kryzys wieku średniego na etapie epizodów I-III i byłem ponownie oczarowany kiedy do kin trafiło Przebudzenie Mocy, a Ostatni Jedi jawi mi się jako najlepsza część cyklu (może poza Imperium Kontratakuje, ale zależy od dnia). Sęk w tym, że gwiezdnowojenne filmy zaczęły się rozmieniać na drobne.

Rogue One mi się nie podobał. Z całego serca chciałem go kochać, ale nie mogłem, po tym jak pokazał mi swoje prawdziwe oblicze. Nie mogłem trwać przy nim, kiedy ten przyjmował kolejną porcję wybuchów i popijał to skoncentrowaną dawką nostalgii. Główny wątek pędzi do przodu, przeskakując z jednego miejsca w drugie, zabierając po drodze kolejne, nic nieznaczące postaci, których nie dało się polubić, bo zwyczajnie nie było na to czasu. Sam pomysł filmu wojennego w świecie GW był super, tylko że twórcy nie mogli się zdecydować. Zabrali baśniowość i umowność głównych części serii, jednocześnie pozostawiając głupotki i masę uproszczeń. Jak robimy misję komandosów, to sorry, ale nie może się ona opierać na zbiegach okoliczności.


Solo jest pod względem żerowania na nostalgii chyba jeszcze gorszy. To jest film, który ma jeden cel - wziąć wszystkie ciekawostki z życia Hana Solo znane z oryginalnej trylogii i upchnąć w jeden film. Słabo to wypada - zaczynamy od genezy nazwiska, która jest okropnie sucha, wręcz wulgarna w samym zamyśle. Brakowało mi tam tylko żartu z tego, że dwóch Hanów Solo to Han Duet.
Dalej jest już wszystko: blaster, Sokół, Lando, parseki...
Przepakowanie produkcji znanymi ciekawostkami z życia bohatera sprawia, że powstaje ogromna luka między tym filmem a Nową Nadzieją - bohater osiągnął tu już wszystko, otrzymał każdą lekcję i poznał kogo trzeba. Paradoksalnie, poprzez podarowanie mu konkretnej przeszłości, wcale go nie rozwinięto, wręcz przeciwnie - zrobiono z niego wydmuszkę, cwaniaka bazującego na trzech rzeczach, które mu się w życiu udały. Do samego końca film odhacza kolejne atrybuty tego bohatera. Raz za razem, do znudzenia.
Prequele nie służą tej serii. Do dzisiaj nie mogę pogodzić się z okropnie “dupowatym” (jak powiedział mój ojciec) Obi-Wanem Kenobi w wykonaniu Ewana McGregora i z odarciem Dartha Vadera z całej powagi w procesie Anakinizacji. Czemu więc próbuje się nam opowiadać wcześniejsze losy bohaterów ciągle i ciągle? Niczego się nie nauczono?

Prawda jest taka, że to byłby fajniejszy film, gdyby nie było w nim Hana. Lando Calrissian grany przez Donalda Glovera jest fenomenalny. Woody Harrelson jako najemnik-rewolwerowiec? Doskonały! Nawet Emilia Clarke daje radę, choć po Grze o Tron jestem do niej strasznie uprzedzony. No i jest Chewbacca! To jest ekipa, która pociągnęłaby spokojnie cały film. Mało tego, mogłaby zabłysnąć nieprzyćmiona blaskiem tak ważnej postaci jak Han. Film pozbawiony najsławniejszego szmuglera w galaktyce byłby prawdziwie bezwstydny, odważny i bezczelny, dokładnie tak jak sam Han Solo.
Na braku Hana więc każdy by zyskał (najbardziej sam Han), a tak mamy tę kulę u nogi, która za wszelką cenę musi przeżyć w ciągu tych 2 godzin wszystkie swoje przygody. Nie ma miejsca na Chewbaccę solo.


To nie jest zły film, nie mogę nawet powiedzieć, że jakoś mnie specjalnie rozczarował. Niemniej uważam, że to nie jest dobra droga dla gwiezdnowojennych spin-offów. Ciężko jest robić oddzielny, nieobciążony bagażem oczekiwań film o jednej z najbardziej ikonicznych postaci w serii. Ale zamiast tego można przecież zrobić coś naprawdę nowego, wreszcie bez białych ludzi w centrum uwagi. Gdzie jest ta ogromna galaktyka? Gdzie jest różnorodność? Dlaczego znowu przedstawiciele obcych ras są marginalizowani? Prawda jest taka, że Ostatni Jedi - film z głównej serii, o ogromnym znaczeniu dla całej marki, robi więcej nowatorskich i odważnych rzeczy niż Solo - film stojący na uboczu i mogący wszystko. To znaczy, mógłby wszystko... gdyby nie było w nim Solo.

P.S.
Alden Ehrenreich odwala kawał dobrej roboty - nie gra Harrisona Forda, gra Hana Solo.
Ale nie jest Hanem Solo. Po prostu.
Znalezione obrazy dla zapytania han solo

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 robertJR , Blogger