stycznia 24, 2019

10 powodów, dla których filmy akcji są już zbędne

Mamy rok 2019. Najlepiej zarabiającymi filmami są filmy superbohaterskie. Filmy czysto rozrywkowe, z naciskiem na akcję i humor. Nie oglądam każdego kolejnego, ale te najważniejsze i najwyżej oceniane staram się śledzić. Robię to najczęściej z nieukrywaną radością, bowiem zwykle są to filmy naprawdę niezłe. Sęk w tym, że jako ludzkość, nie potrzebujemy już filmów akcji...

Mogę w tym celu przedstawić 10 powodów. Chociaż już pierwszym wygrywam każdą potencjalną dyskusję.


Powód Pierwszy, kluczowy
W roku 2015 powstał Mad Max: Fury Road
10 nominacji do Oscara, 6 wygranych. Fakt iż nie otrzymał Oscara za najlepszy film to albo spisek (gdyby dostał, to najprawdopodobniej żaden kolejny film, w oczach Akademii, by na niego nie zasługiwał), albo dowód na to, że Oscary nic nie znaczą.
Oscary nic nie znaczą? No to 7 nominacji BAFTA, 4 wygrane.


Powód drugi: Opowieść obrazem kreślona
Częstym problemem filmów, w których dużo się dzieje jest ich wyraźny dualizm. Sceny akcji to najczęściej rozciągnięte, ale jednak pojedyncze, wydarzenia. Fabuła jest za to podawana w dialogach, kiedy sytuacja na ekranie nieco się uspokoi. W Mad Maxie wszystko co dzieje się na ekranie albo opowiada historię, albo kreśli świat. Nie ma miejsca na przerwę wyjaśniającą widzowi co się dzieje - trzeba naprawiać ogromną cysternę w trakcie jazdy!


Powód trzeci: Pełna kontrola
Reżyser George Miller może sobie na to pozwolić, bo widz przez cały czas wie, gdzie znajdują się bohaterowie. Ujęcia w filmie są długie i spokojne. Na ekranie dzieje się mnóstwo, ale sceny nigdy nie są poszatkowane, kamera nie szaleje. Nie trzeba się tutaj uciekać do takich sztuczek, to co dzieje się na ekranie jest wystarczająco spektakularne i dynamiczne. Bohaterowie przedzierają się przez ogromny pościgowy konwój, pojazdy zamieniają się miejscami taranując się nawzajem, napakowani furią kolesie skaczą z auta na auto z włóczniami. A my i tak przez cały czas wiemy, w której części peletonu jest każdy z nich.


Powód czwarty: Cóż więcej może zrobić kaskader?
Być może nie udałoby się tego osiągnąć, jeśli film stworzono by w studiu przy pomocy efektów komputerowych. Zamiast tego, postawiono na plenery i fizyczne efekty. Te wszystkie pojazdy naprawdę przedzierały się przez pustynię, a kaskaderzy latali między nimi na ogromnych tyczkach. Daje to niesamowity efekt namacalności świata, w którym się znajdujemy. Pomimo absolutnie wykręconej wizji obraz jest autentyczny i posiada szczyptę tej surowości, którą miały w sobie starsze części cyklu.


Powód piąty: Pełne spektrum emocji
Mała ilość dialogów i prosta fabuła nie pozbawiają filmu ludzkich emocji. Poza ekscytacją samymi wybuchami dostajemy też napięcie wynikające z sytuacji w jakich znajdują się postaci. Ciągłe zagrożenie, kolejne przeciwności losu, presja czasu, nadzieja i rozpacz po jej utracie. Zamiast wielowątkowej fabuły dostajemy klarowną sytuację i postaci z prostymi, ale jakże rzeczywistymi motywacjami. Jest to film rozrywkowy, ale jednak z realnym ciężarem bowiem...


Powód szósty: Mała skala, wielkie stawki
... emocją, która dominuje wszystkie inne, jest tutaj szaleńcza żądza przetrwania. Nie mamy kosmicznych scenerii i bitew z tysiącem uczestników. Od sukcesu bohaterów nie zależy nic poza ich własnym życiem. I to właśnie pozwala nam w pełni zrozumieć i przyjąć stawki, o jakie toczy się gra. To w gruncie rzeczy film o utracie i próbie odzyskania człowieczeństwa. Człowieczeństwa w bardzo przyziemnym, wręcz biologicznym znaczeniu.


Powód siódmy: Bez kompromisów
Całość nie zagrałaby tak dobrze, gdyby nie bezkompromisowość Millera. To nie jest film dla każdego, ale nikt się tym nie przejmuje. Świat, jaki przychodzi nam obserwować, to kompletna wizja powrotu ludzkości do okrutnych zasad plemiennego społeczeństwa. Z jego pierwotną symboliką, wierzeniami i obrzędami. Dla większości postaci na ekranie to adrenalina i obłęd są główną motywacją. Szaleństwo, które stało się po zagładzie cywilizacji normalnością, stanowi fenomenalny spektakl, w którym każdy drobny gest niesie informację o tym, jak wygląda teraz społeczeństwo.



Powód ósmy: Bez schematów
Max kończy z rolą głównego bohatera. Protagonistką filmu zdecydowanie jest postać Charlize Theron, która stanowi koło napędowe dla całej fabuły. Zamiast kolejnej historii o facecie, który nie chce, ale musi być bohaterem, oglądamy kobietę, która od samego początku ma jasny cel i zrobi wszystko aby go osiągnąć. Pokrzepiające są sceny, w których nawet taki twardziel jak Max potrafi uznać wyższe kompetencje Imperator Furiosy.
W ogóle, istotną rolę w fabule odgrywają kobiety, bo film bez sentymentu pokazuje do czego prowadzi tzw. toksyczna męskość i kierowanie się testosteronem. Pomimo narzucenia im roli inkubatorów, bohaterki tego filmu potrafiły zachować resztki nadziei, a co za tym idzie - pozostać ludźmi.


Powód dziewiąty: Gitara płonie
W tym filmie występuje gitara ziejąca ogniem i ma to całkowity sens w świecie przedstawionym. Ta gitara jest dla mnie pewnym symbolem. Z jednej strony, tego jak ten film wygląda - kostiumy, rekwizyty i scenerie sprawiają, że po seansie mamy ochotę wytrzeć twarz z silnikowego smaru i wytrząsać piach z butów. Z drugiej, ten film to po prostu masa frajdy z oglądania. Frajdy przywodzącej na myśl uprawianie sportów ekstremalnych, bo jej głównym nośnikiem jest adrenalina wymieszana z endorfinami wytwarzanymi za każdym razem kiedy przyjdzie nam zobaczyć kolejny wykręcony twór postapokaliptycznego świata. Jeśli do tego zaangażujemy się w los bohaterek i bohaterów, to napisy końcowe przesiedzimy uspokajając oddech.


Powód dziesiąty: Czerń i biel
Jasne, jeden film to niewiele. Rozumiem, że trafią się ludzie, którzy będą potrzebować czegoś jeszcze, czegoś nowego. Nie ma problemu! Fury Road pojawił się także w wersji Black & Chrome przenoszącej film w czerń i biel! Można zatem oglądać ten film na zmianę w jednej i drugiej wersji, i nigdy nie mieć dosyć. Zwłaszcza, że wersja czarno-biała naprawdę zmienia wrażenia wizualne.


Nie ma drugiego takiego filmu jak Fury Road. To doskonały film o chęci przetrwania, ale i o niezgadzaniu się na życie na cudzych warunkach, o człowieczeństwie. Podany w niesamowicie satysfakcjonującej formie czystego szaleństwa wylewającego się z ekranu.
Żadne Marvele czy Transfromersy nigdy nie osiągną tego, co udało się Millerowi. A na pewno nie uda się to, dopóki nie przestaniemy tłumaczyć wtórności konwencją, a słabej fabuły tym, że podczas seansu należy "wyłączyć mózg".
Naprawdę uważam, że nie ma potrzeby do powstawania kolejnych filmów akcji niewnoszących niczego nowego do branży. Dostaliśmy kiedyś Władcę Pierścieni, który był fantastyczną opowieścią, filmem jakiego wcześniej nie było, przekroczeniem pewnej bariery w kwestii rozmachu w kinie fantasy. A potem co? A potem ukazał się wyrzyg - Hobbit. Bazujący na wszelkich możliwych kliszach karzeł, próbujący zarobić na ogromnym sukcesie starszego brata. Film obrzydliwy na każdym polu.

Nie będę ukrywał, kocham stare Mad Maxy z Melem Gibsonem, nawet nieszczęsną trójkę z Tiną Turner. Wiedziałem więc, że ten nowy mi się spodoba, ale nie spodziewałem się, że nagle to Tom Hardy stanie się dla mnie tym najlepszym wcieleniem tej postaci. Pamiętam, że kiedy widziałem ten film po raz pierwszy, w kinie, to czas się dla mnie zatrzymał, nie byłem w stanie powiedzieć ile trwał, tak bardzo byłem pochłonięty tym co działo się na ekranie.
Jeśli ktoś, tak jak ja, widział części poprzednie, to dosyć szybko dojdzie do wniosku, że w przeszłości technologia i budżet stały Millerowi na drodze do zrealizowania jego wizji. Żyjemy zatem w pięknych czasach. Apokalipsa coraz bliżej.

P.S.
Chodzą słuchy, że kolejny Mad Max jest w planach. Z mojego punktu widzenia jest to informacja o tyle istotna, że jeśli sequel się pojawi to Multikino na pewno zrobi maraton, na którym ponownie będę mógł zobaczyć Fury Road na dużym ekranie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 robertJR , Blogger